doDekafonia
Miała twarz niewinnej kujonicyI dołeczki na policzkachPowiem wam to w wielkiej tajemnicyJaka z niej to zawodniczkaNawet gdy strzelała fochaPiękna była z niej kobietaMoja śmierć niebieskookaGładkie kropki na jej plecachZawiązywały życie me na supły
Gdzieś tak w okolicy styczniaMa najsłodsza śmierć ujutnaNawet mi nie powiedziałaŻe od dzisiaj nie ma jutraAż zleciałem w dół z obłokówMuszę się do tego przyznaćŚlepą plamkę mam na okuI co noc zasypiam w bliznach
Śmierć moja zwabiła wiatr w niedomknięty słoikPotem śmierć zasiała mak - wiatr się ukoiłTen wiatr - on do kolan jej padł
Który to już błąd w obsadzieI która to miłości jesieńJej kamyczki w czekoladzieUwierają mego serca kieszeńOpowiadam ci o śmierciKtóra porzuciła trupaByła częścią świętej osiŚrodkiem mego kręgosłupa
Śmierć moja zwabiła wiatr w niedomknięty słoikPotem śmierć zasiała mak - wiatr się ukoiłTen wiatr - on do kolan jej padł
A ci którzy wiedzą więcejNie zatrzymają słowem trwogiA ci którym świeci jaśniejNie zawrócą ślepca z drogiGdy staniemy znów przed sobąPrzypadkowo, nagobialiJak niemowa z niewidomymKrótko tak będziemy stali
Śmierć moja zwabiła wiatr w niedomknięty słoikPotem śmierć zasiała mak - wiatr się ukoiłTen wiatr - on do kolan jej padł