Popołudnia bezkarnie cytrynowe
Nad miastem różowe łuny pulsują po zmrokuBezkształtne wagony złudzeń sterują do domówNie zasną zmęczeni słońcem stalowej równinyLatarnie bezwiednie mruczą szalone modlitwy
Jak marnie w tunelach pędu trwoniło się siłyNieważne od kiedy bez lęku polegam na ciszyZnalazłem jedyne źródło i cel wszelkiej racjiZaprawdę niewiele zabrakło a byłbym cię stracił
Nie wiem komu i jakPodziękować za losCo nasycić się dałWspółistnieniem przez naszPodwójny czas
Bezkarne żółte południe oddycham przytomniePrzeważnie pijemy wódkę przy stole w ogrodzieNiestraszne kosmiczne dziury i groźba wiecznościTo zabawne jak nic nie znaczyłby świat bez miłości
Nie wiem komu i jakPodziękować za losCo nasycić się dałWspółistnieniem przez naszPodwójny czas
Popołudnia bezkarnie cytrynowePopołudnia bezkarnie cytrynowe
Słońce na wylot przenika przez głowęŻycie mi płynie przy tobie cytrynowe, cytrynoweSzczęście na co dzień odbiera mi mowęPopołudnia bezkarne i cytrynowe, cytrynowe